W tym roku obiecałam sobie dyniowy lampion :-)
W sklepach i na targach pełno dyń... tak do wczoraj.
Dzisiaj szukałam i szukałam i nie znalazłam .... wszystkie dynie zniknęły .... poszły straszyć ???
Przekopałam spiżarenkę i znalazłam kabaczka :-)
I oto takie dyniaki bo tak je nazwała Gabi zagościły u nas na kominku - dzieciaki mają frajdę a i fajnie to wygląda :-)
Przyznam się szczerze, że w śniegowce zaopatrzyliśmy się jakiś czas temu :-) Zostało mi zakupić dla Gabi jakieś eleganckie kozaczki. Jako iż w naszym miasteczku nie znalazłam fajnych butków, postanowiliśmy przy okazji wyjazdu do większego miasta -ale to brzmi - zajechać do Galerii Handlowej na shopping.
Na weekend zapowiadali opady śniegu więc wiedziałam, że będzie tłum. Wchodzimy do sklepu i szczęka mi opadła ... kolejka od kasy do tylnej ściany!!! OMG pomyślałam ale ok - udałam się na dział dziecięcy starając się nie patrzeć na dział damski - tak przyznaję się jestem butoholiczką ale walczę z tym ;-)
W alejkach tłumy. I ... krzyki ... kobiety prawie wydzierały sobie pudełka z butami... Ja rozumiem, ze zimno w trzewikach ale bez przesady!!! Czym prędzej chwyciłam Gabi za rękę i pobiegłyśmy na dział dziecięcy.
Przymierzanie, oglądanie, tuptanie po sklepie. Najpierw miały być różowe, później fioletowe, z kwiatkami, bez kwiatków a następnie "chce takie jak masz Ty" usłyszałam. Tak to już ten wiek, ze nie da się wcisnąć na nogę pierwszych lepszych ;-) O losie ... ale w sumie zauważyłam fajne buciki "podobne". Odetchnełam jak znalazłam odpowiedni rozmiar.
Gabi w skowronkach ... marsz w stronę kolejki ... nic a nic się nie zmniejszyła ... naliczyłam 42 osoby przed nami nie licząc osób towarzyszących osobom zakupującym .... masakra. Ale czego się nie robi dla córki. Dobrze że niedaleko były stojaki z błyskotkami to Gabi się też miała czym zająć - swoją drogą jedna kasa powinna być dla osób z dziećmi ... ale kto by o tym pomyślał .... a może za wiele wymagam ???
Dobrze, że Norbert z Tatą zostali na zewnątrz bo chyba by nas za włosy wyciągnęli ;-) W kolejce spędziłyśmy więcej czasu niż na samym szukaniu butów i spacerze po galerii ;-)
A tu modela z butami ;-)
trochę w takim pirackim stylu ;-)
Co do śniegu to w nicy popadało, rano śnieg zachwycał przez chwilę a później zamienił się w błoto pośniegowe :(
Ja tylko dodam, że miałam wątpliwości ale byłam, widziałam i to naprawdę świetny prezent dla każdego, kto lubi jazdę samochodem.
Na usilne
przypomnienia żony w końcu mam chwilę i opiszę mój prezent na trzeci krzyżyk
jaki od niej dostałem...
Przyszedł
ten przełomowy dzień wieku „prawie” połowy drogi do emerytury (przynajmniej
podówczas) czyli trzydzieste urodziny. Moja połówka wręcza mi prezent w postaci
koperty. Dziwna wielkość jak na okazję okrągłych urodzin. Otwieram i widzę
kupon na pierwszy stopień szkolenia w Szkole Jazdy Subaru. Zawsze chciałem wziąć
udział w czymś takim więc zadowolenie moje było ogromne. Do czasu aż zacząłem
czytać o co chodzi w pierwszym stopniu. A tam... Cóż... Poprawna pozycja za
kierownicą. Opanowanie auta w czasie jazdy z prędkościami, które należy
określić jako miejskie. I takie tam pomniejsze mało istotne rzeczy... Trochę mi
witki opadły, bo po reklamach w tv chociażby różnych szkół (głównie skody na
wiadomym kanale) spodziewałem się szaleńczych prędkości rajdowymi samochodami i
widowiskowych poślizgów na trolejach. Ale prezent to prezent. Więc i tak
pojadę.
Przez pracę
czasu mało, więc i szkolenie się odwlekło. W końcu w maju się wybraliśmy.
Pierwszy zgrzyt – moja lala (Laguna) zaniemogła tuż przed terminem i warsztat nie zdążył
mi jej oddać. Nie było wyjścia i pojechaliśmy meganką mojej rodzicielki.
Gabaryt trochę mniejszy, opony trochę gorsze ale cóż... Wszystkim da się
jeździć.
Początek na miejscu.
Wszystko ma
się zacząć od krótkiego wykładu z teorii. Organizacja trochę chaotyczna. Do
ostatniej chwili nie bardzo wiedzieliśmy która to sala. Kawa w barku w ośrodku
to tragedia jakaś... Dostałem late!! !@#$% bo inaczej się tego określić nie
da... Pijam tylko mocną czarną i taką zamawiałem. Połówka mało się ze śmiechu
nie popłakała jak zobaczyła co dostałem. Ale do rzeczy.
Początek wykładu
teoretycznego był trochę nudnawy. Ot, pozycja za kółkiem, anatomia trakcji i
wariantu skrajnego – poślizgu. Każdy, kto ma trochę kilometrów na koncie, lubi
trochę agresywniej pojeździć i pograł w jakieś gierki samochodowe o w miarę
rzeczywistej fizyce wie co i jak. Była krótka dyskusja jak wyprowadzać auto z
nadsterowności i podsterowności. W międzyczasie nieopatrznie się wtrąciłem w
trakcie omawiania technik opanowywania podsterowności. Zaowocowało to
przykuciem uwagi instruktorów w czasie praktycznego treningu do zielonej
meganki... Ale o tym później. Czym się naraziłem? Stwierdzeniem, że wpadając
90km/h w rondo i czując, że przód nie skręca można (prócz zdjęcia nogi z gazu
co dociąży już trochę koła sterujące) kopnąć krótko i lekko w hamulce. Mina instruktora
już po początku mojej wypowiedzi była wiadoma - „trafił się nam wariat i
cfaniak jakiś”.
Na koniec
instruktor z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że za każdy poślizg na
drodze odpowiada prędkość i nic więcej. Powiedział także że udowodnią nam w
części praktycznej, że przy prędkości 50-60km/h na suchej nawierzchni da się
stracić panowanie nad autem. Trochę mnie to zdziwiło, bo jak wielu kierowców
przekonany byłem, że to prawie niemożliwe już przy minimalnym doświadczeniu...
Oj, myliłem się.
No to
jesteśmy na torze.
Każdy dostał krótkofalówkę. Z instruktorami obowiązkowo na
„ty” bo tak łatwiej. Wywołanie kierowcy za pomocą marki i koloru auta. A auta
różne. Na takie szkolenia przyjeżdżają i nic nie umiejące dziewczęta z krótkim
stażem uprawnień jak i panowie w średnim wieku siedzący w nowym audi a5.
Informacja najistotniejsza – mamy bezwzględnie przestrzegać tego co instruktor
mówi. Niesubordynacja na torze jest zagrożeniem dla nas i innych uczestników
szkolenia i karana jest bezwzględnym usunięciem ze szkolenia.
Początek
szkolenia. Slalom. Banalne... I owszem. Do 50km/h. Potem pachołki zmniejszyły
odległość. Już trudniej. Ale nie to było niespodzianką. Kolejny już przejazd.
Uczymy się panować nad kierownicą. W radiu słyszę „meganka jedziesz”. No to
jadę. Rozpędzam się do prędkości zadanej. Jeden pachołek, drugi, trzeci...
Instruktor stoi przy piątym. Minąłem czwarty i... Piąty został kopnięty około
1,5 metra od pierwotnej lokalizacji!! Innym wykopywali z pół metra tylko. To
właśnie było to zwrócenie uwagi na mnie po mojej niefortunnej wypowiedzi na
teorii. ;) Mało rąk nie połamałem zacieśniając skręt. Ominąłem i dokończyłem
slalom. W międzyczasie w radiu usłyszałem „nie krzyżuj rąk na kierownicy”...
Nawet mnie nie pochwalili za reakcje :(
Ale już się ciekawiej zaczęło robić.
Kolejne przejazdy około 60km/h bez niespodzianek z wykopywaniem pachołków. Nie
trzeba było. Poniosła mnie fantazja. Pojechałem 60 to spróbuję koło 70.
Wystarczył jeden błąd i auto zaczęło lecieć bokiem. W radiu - „uspokój samochód”.
To było na suchym.
Na mokrym (na koniec praktycznego powtarzaliśmy slalom ale
już deszcz padał) gościa wykręciło bączkiem i chyba się na tyle wystraszył, że
paręnaście minut nie wracał na trening.
Hamowania
awaryjnego nie będę opisywał. Krótko tylko – hamowanie z prędkości 50km/h z
ominięciem przeszkody. Nauczyłem się jak się hamuje bo okazało się, że mając na
koncie blisko 300tys km z różnymi sytuacjami na drodze nie wiedziałem tego do
końca... A samochód da się zatrzymać naprawdę szybko.
A teraz
najlepsze nakoniec. Trening z zakrętem
i ominięciem przeszkody za zakrętem z hamowaniem. Niby nic. 50km/h... Ale łuk
miał specjalny profil. Początek delikatny, potem zacieśnienie w dół i w siodle
przeszkoda na moim pasie. Czułem, że auto trochę leci wszystkimi czterema
kołami, ale dawałem radę. Wspomnianą wcześniej dziewczynę z niedługim stażem
prawie z toru wywaliło (a tor szeeeroki). Gościa laguną okręciło dwa razy.
Wszystko na suchym torze przy prędkości miejskiej! Da się? Ano, da się...
Wystarczy mały błąd już w czasie najazdu na łuk. Potem to już nie do
naprawienia. Można tylko opanować (albo nie ;)) poślizg w jaki się wpada.
Po drodze
jeszcze omijanie przeszkody na macie poślizgowej. Ale jakoś nie zrobiło to na
mnie wrażenia... (tu się wtrącam ja Karla : na mnie zrobiło wrażenie! Strumienie wody uderzające w szyby i majtanie na boki w samochodzie ;-) )
W
międzyczasie jeden z instruktorów bawił się beją w driftera... Piękny widok :D
A pod koniec mieliśmy okazję zobaczyć jak wygląda drugi stopień szkolenia... Aż
ślinka mi pociekła. Na drugim stopniu nie jeździ się już swoim autem. Dostaje
się skodę fabię zbliżoną już do super 1600 i trenuje się między innymi poślizgi
„autostradowe” czyli prędkość jakieś 100-120km/h!! :D To już będzie zabawa!! Bo
ja się na to piszę jak tylko będę znowu miał czas. :D Pisk dartej gumy
spowodował, że stałem się głodny ;)
Całe
szkolenie? Na papierze to nuda. Wszystko co wiem. W praktyce? Okazało się, że
wiem bardzo mało. Opanowanie poślizgów nie jest trudne. Trzeba być opanowanym.
Wyczuć co się dzieje z autem. Pozwolić mu się ślizgać. Auta nie wyprowadza się
ze ślizgu, pozwala mu się z niego wyjść. To świetna zabawa. Nieduże
(stosunkowo) prędkości wcale jej nie umniejszają. Po tym szkoleniu nabiera się
pewności siebie, ale i dystansu. Dowiedziałem się, że poślizg nie jest końcem
świata, ale też, że mogę w niego wpaść zupełnie przypadkiem. Przez nieuwagę,
jeden błąd... Już wiem jak sobie z tym radzić. Zbieranie zakrętów, hamowanie...
Wszystko przeszło do wyższego wymiaru. Nawet ustawienie oparcia fotela. Warto,
oj warto przejść takie szkolenie. Uważam, że powinno być obowiązkowym elementem
szkolenia na prawo jazdy. Mielibyśmy dużo bezpieczniejszych kierowców.
Jak wygląda szkolenie ?? Mały klip autorstwa SJS
A teraz
zawartość garaży SJS...
Gallardo, Mustang, Proshe, Lancer Evo... A nas po torze
w czasie treningu prowadziło nędzne subaru impreza model chyba 2010 ;) I
wszystko to można wynająć do jazdy z instruktorem. Dorastam do tego, ale
najpierw całe szkolenie. Lancer Evo będzie jego ukoronowaniem... :)
Lubie jesień ... ale taka złotą pełną słońca ... straszą, że już jej nie będzie ... oby byli w błędzie ....
Jako dziecko uwielbiałam dni pełne słońca, szum liści pod butami, tarzanie się w liściach czy wojna na liście :-)
Kiedy tylko możemy chodzimy na rodzinne spacery. Poszaleć ;-) Zabraliśmy nawet naszego Zeta :-))
Niestety dzień był ciut mglisty ;-) a i po wyjściu okazało się ze baterie w aparacie padają ... muszę wymienić akumulatorki :-)
Zbieranie liści :-)
Norbert przespał nam cały spacer! Jak nigdy ;-)
Szaleństwa na nowym, kolorowym placu zabaw :-)
Niestety plac jest zdecydowanie dla dzieci starszych ... nawet huśtawek z zabezpieczeniami nie ma
Jest to kolejna propozycja na coraz dłuższe wieczory. Dzieci bardzo lubią takie układanki zwłaszcza, że jest to doskonały czas na spędzenie czasu z dzieckiem.
To doskonałe ćwiczenie dla naszych umysłów! Ćwiczymy wytrwałość, spostrzegawczość, koncentrację i uwagę. Układanie puzzli rozwija wyobraźnię przestrzenną, uczy myślenia. W jakim wieku zacząć ??
Pierwsze puzzle Gabi dostała jak miała roczek, a dokładnie to była taka układanka gdzie było trzeba dopasować dinozaury w odpowiednie kształty ale ułatwieniem było to że w dołkach był narysowany taki sam dinozaur jaki było trzeba dopasować. Dzięki temu najpierw mogłam wytłumaczyć/ pokazać Gabi i Norbertowi o co chodzi. Dziecko ćwiczy chwytanie i precyzyjność ruchów - takim małym rączkom nie łatwo jest dopasować taki kształt.
Jak zachęcić dziecko ??
Nic na siłę to ma być zabawa. Wybieramy puzzle z dużym wzorem. Jako pierwsze puzzle doskonale sprawdzają się zwierzątka dzielone na 2,3 i 4 elementy. Dziecko mając mało elementów uczy się łączyć kawałki w całość. Obecnie Norbert potrafi wybrać z różnych zwierzątek elementy np kotka (4 elementy) :-) nie jest w stanie ich dokładnie dopasować- chociaż mu się ostatnio coraz częściej udaje - ale już doskonale wie, że to MIAU ;-) a to KOKO (papuga)
z puzzlami TREFL
Jeśli dziecko lubi zwierzątka na farmie kupmy takie puzzle. Dobierzmy wzór który zainteresuje dziecko!
Gdy nasz szkrab ma problem z dopasowaniem elementów pomóżmy mu. Np niech odszuka wszystkie elementy samochodu czy konika. Pokażmy mu na pudełku jak się składa daną postać.
Pamiętajmy, że to ma byę przede wszystkim zabawa jeśli maluch nie chce
klasycznie układać puzzli zawsze można z nich zbudować wieżę ;-) Norbert uwielbia rozkładać obrazek na puzzle i ładować je do pudełka!
Dużą frajdę dzieciaki także mają z piankowych puzzli podłogowych. Chociaż najlepiej jest te puzzle rozkładać jak mama zrobi z nich matę ;-) Gabi ćwiczy alfabet dopasowywując piankowe literki :-) Bitwa na puzzle też się zdarza ;-) Z wielgachnych puzzli można robić domki :-)
Puzzle piankowe xxl
Fajnym pomysłem są też puzzle do wanny.
Ponad rok temu kupiłam Gabrysi taki zestaw różnych księżniczkowych gier w tym właśnie puzzle z 60 elementów. Ułożyłam z nią może ze 2 razy a później już tylko nie mogłam się nadziwić jak 2latka doskonale radzi sobie sama dobierając odpowiednie elementy. Te puzzle znamy już na pamięć bo były układane każdego dnia po parę razy. To naprawdę wciąga!
Niestety małe elementy szybko się gubią i odkształcają. Zwłaszcza przy takim małym szkodniku jak Norb ;-)
Hitem też były puzzle drewniane, które Gabrysia dostała od chrzestnej z angielskim alfabetem. Gabi miała wielką frajdę i jednocześnie uczyłyśmy się wyrazów z obrazków :-) Tylko niestety wykonanie tych puzzli pozostawiało dużo do życzenia bo krawędzie były dość ostre. Teraz dodatkowo powstał problem liter polski - angielski bo dlaczego Kot w puzzlach zaczyna się na literkę C ;-) I weź to teraz wytłumacz.
Za to ostatnio mamy nowy hit. Wielkie puzzle morskie z serii "Moje pierwsze puzzle" CZUCZU.
Grafika bardzo na czasie bo Gabrysia dostała hopla na punkcie akwarium i rybek ;-)
Duże, precyzyjnie wykonane kawałki, gruba tektura (jeszcze się nie rozwarstwiła, a przy moich szkrabach to duża zaleta), świetna kolorowa grafika. Kolorowe rybki i inne morskie stworzenia przyciągają wzrok dziecka. Niby tylko 35 elementy ale naprawdę to zajmujące puzzle. Norbert nawet potrafi dopasować ośmiornicę, za co został nagrodzony wielkimi brawami bo to naprawdę wyczyn! Ostatnio zaskakuje nas dopasowywaniem elementów wieloryba!
Puzzle są z kategorii wiekowej 2+, jednak zadowolą nawet 3 latka. Gabi układa je każdego wieczora po 2 -4 razy. Norbert stara się jej pomagać donosząc elementy. W układanie puzzli oczywiście jest zaangażowana cała rodzina - Gabi dba o to byśmy wszyscy brali czynny udział. Jak tu odmówić dziecku gdy to taka świetna zabawa. Po ułożeniu powstaje duży obrazek po którym można się ... turlać ;-)
Dodatkowo świetny materiał do nauki o morskich stworzeniach. Można też odgadywać nazwy morskich zwierząt. Wiecie jak nazywa się ta zielona kolczasta ryba?
My już wiemy :-) Bo poczytaliśmy sobie o niej w internecie :-)
Wielki plus także za opakowanie puzzli - to taka tekturowa walizka ale naprawdę porządnie wykonana. Norbert nawet testował ją jako taboret i wytrzymała. Jest to na razie jedyne tekturowe pudełko jakie przetrwało próbę wytrzymałości.
Norbert uwielbia wysypywać puzzle ;-) zobaczcie z jakim skupieniem to robi ;-)
Koniecznie obejrzyjcie puzzle CZUCZU, bo to doskonały pomysł na prezent a niedługo Mikołajki, Święta ;-) Sama wypatrzyłam już puzzle podróżnika Czuczu z mapą świata - doskonałe do nauki kontynentów. A są też inne ciekawe wzory.
Jak ja uwielbiam zabawki edukacyjne :-) , gdzie można przemycać wiedzę :-)
Miło popatrzeć jak Gabrysia pomaga Norbertowi :-) , jak mu tłumaczy co to za rybki i gdzie umieścić puzzelek :-)
Jak tak dalej pójdzie to dzieciaki pójdą w ślady Cioci Uli i Wujka Ryśka gdzie układanie 13 000 puzzli to pikuś !! To jest dopiero wyczyn !! ;-)
Wczoraj przeprowadzono operację, dzięki której Rafał dostał większe szanse!!!
Czekają go kolejne operacje ale mniej groźne dla życia!
Bardzo dziękuję za oddaną krew - za każdą kroplę!!
Wszystkim którzy wsparli akcje informacją na BLOGACH i FB również bardzo dziękuję.
To dzięki Wam informacja trafiła do szerszej grupy dawców!
Komunikat Madzi - żony Rafcia
"Kochani RAFAŁ DOSTAŁ KREW!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! To wszystko dzięki WAM, dziękujemy za pomoc, dziękuję że pomogliście mojemu mężowi... Przetoczono mu krew O-, 4 jednostki, dziś miał pierwszy zabieg, z dwóch planowanych. Dzisiejszy był najbardziej zagrażający życiu, na szczęście już mamy go za sobą, drugi będzie w przyszłym tygodniu i nie będzie niósł już takiego ryzyka jak dzisiejszy, mam nadzieję... Rafał czuje się na razie bardzo słabo, ale ma dziś wielką ulgę na twarzy, po raz pierwszy od tygodnia nie cierpi. Jeszcze raz ogromne dzięki za to daliście mu swoją krew, swój czas, swoje dobre myśli... Jak Rafał wróci do domu, to sam Wam podziękuje... pozdrawiam Was gorąco, Magda Pietrzniak "
Cieszę się ze ludzie nie patrzą obojętnie na takie sprawy!!