Dziś tekst nie mój ;-) gościnny ... internetowy ... podobny starszy niż internet ;-)
Przesłany przez Szanownego Pana Tatę ... pozostawił uśmiech na mych ustach na długo, w międzyczasie mało co się kawą nie udławiłam ;-)
Jeśli znacie - super , jeśli nie znacie - zachęcam do przeczytania :-))
Zwłaszcza jeśli macie dzieciaki w wieku przedszkolnym ;-)
"Dzień I
...dzisiaj znów mama zaprowadziła mnie do przedszkola, chociaż całą
drogę musiała mnie ciągnąć. Czy ci dorośli naprawdę nie mogą zrozumieć,
że człowiek czasami pragnie odpocząć od tego wrzasku i ciężkiej harówki.
Na przykład wczoraj przez cały dzień robiliśmy błoto na podwórku, przez
co dzisiaj czułem się wykończony. Ba, ale co to kogo obchodzi. Jak się
ma prawie pięć lat to już się jest poważnym człowiekiem, a starzy
traktują mnie ciągle jak dzieciaka. Jak sikam w majtki to wcale nie
znaczy że jestem dziecko! Po prostu czasami nie zdążę dobiec do kibla.
No ale dosyć tych narzekań. Nie było ostatecznie tak źle, najpierw z
młodym Gałązką rzucaliśmy klockami w dziewczyny. Ten kto trafił w głowę
dostawał premię. Wygrałbym, ale te głupie dziewuchy wogóle nie znają się
na sporcie: od razu poleciały na skargę do pani. Całe szczęście że
zaraz szliśmy na obiad, bo w tym kącie chybabym z nudów umarł. Po
obiedzie pani pokazała nam alfabet. No kurewsko zajebista sprawa. Można
sobie wszystko zapisać i potem nic nie trzeba pamiętać. W praktyce
jednak okazało się że wcale nie jest to takie genialne. Pani pokazała
nam literę to ją sobie zapisałem, no a skoro zapisałem to mogłem ją
zapomnieć, tyle tylko że jak już zapomniałem to nie wiedziałem co
zapisałem. Popieprzone to wszystko...
Dzień II
..wczoraj mama znów zawiozła mnie w wózku do przedszkola.Dobra by z niej
była baba,tylko ma słabe przyspieszenie pod górke. Młody gałązka się
chwali,że jego mama jak się spieszy , to wyprzedza nawet rowerowców.Co
tam.Gruby Artur ma jeszcze gorzej.On już musi chodzić do przedszkola
piechotą.Gruby Artur jest zresztą całkiem głupi.Przez całe dnie nic nie
robi ,tylko zagląda dziewczynom pod sukienki.Naprawdę nie wiem ,co w tym
ciekawego.Jak kiedyś zajrzałem cioci Basi to zobaczyłem tylko majtki.,a
pod nie już nie zaglądałem.Zresztą jak kiedyś wujek Boguś próbował
zajrzeć to dostał od cioci po pysku.Tata mówi że jak się ludzie biją to
zawsze chodzi o pieniądze. Dziwne miejsce na przechowywanie portfela .
No dobra , muszę kończyć bo idzie pani,żeby zabrać mnie z kąta......
Dzień III
...i znowu siedzę w przedszkolu jak ten palant, a za oknem śliczna
pogoda. Już bym tak nie narzekał, żeby chociaż pani pozwoliła nam na 5
minut wyjść, ale NIE!Wykrzyknik Na podwórku jest błoto i się utaplamy.
Mnie się do tej pory zdawało że to zaleta. Mieszać błoto mogę godzinami,
chyba politykiem zostanę bo ostatnio słyszałem jak ktoś mówil że cała
ta polityka to niezłe błoto. Politykiem to bym chciał zostać jeszcze z
jednego powodu. Mama mówiła, że oni cały dzień nic nie robią tylko
pierdzą w stołek, a mają z tego kupę forsy. Jako że ostatnio moje
kieszonkowe uległo nadspodziewanemu zamrożeniu z okazji wylania do kibla
mamy perfum żeby z butelki zrobić psiukawkę, postanowiłem z chłopakami
trochę podreperować swój budżet. Młody Gałązka przyniósł stołek, Gruby
Artur i ja objedliśmy się fasolówy i umówiliśmy się u Grzesia Klapidupy.
Pierdzieliśmy w ten stołek cały dzień, a jedyne cośmy zarobili, to
Gruby Artur w tyłek od swojej mamy bo tak się nadął że walnął bąka z
kleksem. Forsy też żadnej nie dostaliśmy, tylko Grzesio przez tydzień
musiał wietrzyć pokój bo się tam wejść nie dało. To chyba jednak tylko
politycy tak potrafią. My mamy jeszcze za mało wprawy. Swoją drogą to w
tym sejmie musi być niezły smród, jak tyle polityków w jednym miejscu.
Zresztą co jakiś czas słychać że jest jakaś śmierdząca sprawa i że
rozszedł się smród. Sie chłopaki poświęcają.... No dobra, dość tego
leżakowania, trzeba się trochę pobawić...
Dzień IV
Życie młodego człowieka jest naprawdę ciężkie. Zawsze można dostać w
tyłek, nawet jak się jest niewinnym. Inna sprawa że trochę winny byłem,
ale to był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Było to tak: tata był w
pracy a mama wyszła gdzieś po zakupy. Przyszedł do mnie młody Gałązka,
Gruby Artur i Maniek zwany Letkim (zupełnie nie wiem dlaczego).
Bawiliśmy się w kuchni w faraona, i mieliśmy zrobić mumię. Nikt nie
chciał się zgłosić więc wybraliśmy na mumię Mańka. Maniek nie
protestował, bo on jeszcze nie bardzo umie mówić. Owijaliśmy go taśmą
samoprzylepną, aż tu nagle, gdy już byliśmy w połowie Maniek zaczął się
drzeć "mamatijakupaja". Mówił to zawsze wtedy kiedy chciał kupę, no to
go zaczęliśmy rozwijać. Tyle że ta taśma jakoś nie bardzo chciała go
puścić. Gałązka wymyślił, że skoro nie możemy uwolnić go całego to
chociaż rozkleimy mu spodnie i zaniesiemy do kibla żeby zrobił swoje.
Tyle, że jak już zdjąłem Mańkowi gacie to on nagle zaczął. Nie
zdążylibyśmy go donieść do kibla więc wstawiliśmy go do zlewu. Ja
złapałem za szklankę i podstawiłem ją przed niego żeby nie zasikał mamie
garnków a Gruby Artur łapał klocki. No i pech chciał, że jeden mu
wypadł i wleciał wprost do grochówki która stała na kuchni. Próbowaliśmy
go wyłowić sitkiem do herbaty, ale się nie udało, chyba sie rozpuścił.
Myślałem że to będzie najgorsze, ale nie, tata zjadł i nawet się nie
skrzywił. Wkurzył się o co innego: Artur po wszystkim wytarł ręce w
ścierkę. Nie wiedziałem co z nią zrobić więc wrzuciłem ją do kibla i
spuściłem wodę. W tym momencie sedes zamienił się w wulkan. Chciałem go
trochę przetkać, najpierw ręką, potem szczoteczką do zębów mamy, ale nic
nie pomogło. No to nawrzucaliśmy tam papieru żeby nie było widać
ścierki i wróciliśmy do kuchni pełni nadziei że tata i mama nic nie
zauważą. Niestety, cud się nie zdarzył. Następnym razem zacznę od
pochowania mamie i tacie wszystkich pasków do spodni...
Dzień V
Dziś od samego rana postanowiłem być dobrym człowiekiem. Chciałem zrobić
coś dla ludzkości. Jako że najbliższa ludzkość to moja mama i tata,
postanowiłem im zrobić śniadanie. Kroić chleba jeszcze nie umiem, do
patelni nie dosięgam, ale coś jednak zrobić trzeba. Pogrzebałem w
szafkach i znalazłem kisiel malinowy. Nie bardzo wiedziałem jak się to
robi więc poleciałem do młodego Gałązki, bo ten kujon już się trochę
nauczył czytać i mógł przeczytać instrukcję. Okazało się że wystarczy do
kubka wsypać trzy czubate łyżki cukru i to co jest w torebce, a potem
zalać wrzącą wodą. Z wodą bym sobie poradził, ale przekopałem cały dom i
okazało się że nigdzie nie ma ani jednej czubatej łyżki. Inna sprawa że
ja nawet nie wiem jak taka czubata łyżka wygląda, więc dałem sobie
spokój. Swoją dobroć przeniosłem na obiad. Chciałem trochę pomóc mamie.
Mama powiedziała że na obiad będą ryby i mogę jej pomagać obtaczać te
ryby w mące. Wszystko szło super dopóki nie wrócił z pracy tata.
Strasznie się gdzieś spieszył i powiedział że jeść nie będzie. To po to
ja się tak dla tej ludzkości męczę? Ze złości aż mi łzy napłynęły do
oczu i zakręciło mnie w nosie. Tata właśnie podszedł w swoim nowym
garniturze żeby pożegnać się z mamą, a ja w tym momencie kichnąłem:
prosto w talerz z mąką! Chyba pobiłem rekord szybkości w zamykaniu się w
łazience, bo tato ostatnio to coś nerwowy, a jak się zdenerwuje to
bardzo szybko biega. No cóż, nie opłaca się poświęcać, nikt tego nie
ceni...
Dzień VI
Chyba muszę zmienić swój stosunek do Grubego Artura. Okazał się bardzo
mądrym człowiekiem. Zaczęło się od tego jak młodemu Gałązce zaklinowało
się gówno w tyłku. Siedział w kiblu z pół godziny i gdyby mu mama nie
pomogła widelcem to chyba by tam siedział do śmierci. No właśnie, teraz
już wiem jak wygląda usrana śmierć o której tyle się słyszy od
dorosłych. Tak mi się wydaje że to musi być straszna choroba i dużo
ludzi na nią zapada. Kiedyś jak mi się udało spinaczem otworzyć taty
biurko to nawet widziałem kasetę na której chyba były sfilmowane
przypadki tej choroby, bo na okładce były jakieś panie z tak
porozciąganymi otworami w tyłkach, że to co Gałązka zrobił to był mały
pikuś w porównaniu z tym co one musiały przejść. Nawet pamiętam nazwę
łacińską tej choroby, bo była nadrukowana na kasecie: Anale Perwersjum
czy jakoś tak. Co jeszcze zauważyłem na tej kasecie to to, że tym paniom
poodpadały siurki. Jak powiedziałem o tym Gałązce to się trochę
przestraszył, ale kolektywnie sprawdziliśmy czy jemu to grozi i okazało
się że jemu trzyma się dosyć mocno. W każdym razie mieliśmy go co
tydzień kontrolować. To była tajemnica, ale w jakiś sposób dowiedział
się o tym Gruby Artur. Zaczął się z nas śmiać świnia jedna, i powiedział
że dziewczyny bez siurków się RODZĄWykrzyknik! Zaczęliśmy mu tłumaczyć
że jest głupi, bo jakby miały wtedy sikać, ale potem przypomniałem sobie
że i Baśka Smalec i Jolka z jednym zębem i nawet ta ruda Mariola jak
sikają do piaskownicy to kucają. Kurde frans, faktycznie z nimi coś jest
nie tak. Poszliśmy z młodym Gałązką do Baśki Smalec i kategorycznie
zażądaliśmy żeby pokazała nam siurka. Faktycznie, zamiast niego miała
tylko jakąś szparkę. No proszę, człowiek całe życie się uczy, a głupi
umiera...
Dzień VII
Dzis dowiedziaiłem się o sobie bardzo niemiłej rzeczy. A wszystko przez
Grzesia Klapidupę, Grubego Artura i mojego tatę, ale od początku. Dziś
po obiedzie przyleciał do mnie Grzesio i zaczął mi opowiadać co mu się
przytrafiło. Bawił się z chłopakami w chowanego i w nagłym przypływie
geniuszu schował sie do skrzynki na piasek przed klatką, wtedy zobaczył
przez szparę jak do skrzynki podeszło trzech panów w dresach, wygodnie
sobie na niej usiedli i zaczęli coś popijać. Grzesio przez nich
przesiedział w skrzyni trzy godziny, ale nie żałuje, bo dowiedział się
bardzo ciekawych rzeczy i poznał parę fajnych przekleństw. Opowiedział
mi wszystko i muszę przyznać że jedna rzecz mnie bardzo zainteresowała.
Podobno każda dziewczyna ma przy sobie kakao tylko nie każdemu daje. Być
może Grzesio coś przekręcił, ale jak się go dopytywałem to przysięgał
że tak właśnie powiedzieli. A faceci byli na pewno bardzo mądrzy bo byli
całkiem łysi, a mama mówi że jak komuś wychodzą włosy to musi być
bardzo mądry. Interesowało mnie to dlatego że strasznie lubię kakao,
więc jakbym je od jakiejś dziewczyny wycyganił to by było fajnie. Tyle
że najwyraźniej te dziewuchy to straszne sknery. Myślałem, myślałem, aż w
końcu wymyśliłem, że spytam o radę Grubego Artura. On z wszystkich
chłopaków najlepiej zna się na kobietach. Gruby Artur powiedział mi, że
jak chcę coś od dziewczyny to muszę być kurtularny i powiedzieć jej
jakiś kontplement. Nie bardzo wiedziałem co to znaczy więc Arturo
wyjaśnił że po prostu trzeba je prosić i zawsze mówić że coś mają ładne.
Nie bardzo mi to pasowało, ale w końcu Gruby Artur to fachowiec; to on
pierwszy odkrył że dziewczyny nie mają siurków. Pamiętając o wskazówkach
przystąpiłem do działania. Akurat w pobliżu nie było żadnej innej
dziewczyny jak tylko siostra młodego Gałązki. Wprawdzie jest już stara
bo kończy gimnazjum, ale kiedy była młoda to była z niej całkiem niezła
laska, widziałem ją na zdjęciach. Ułożyłem sobie przemowę i podszedłem
do niej. Pamiętając nauki Grubego Artura powiedziałem, że słyszałem że
ma ładne kakao i czy mogłaby mnie poczęstować. No i klops, nie
podzieliła się, franca jedna. Jeszcze mnie tak zwymyślała, że gdybym to
powtórzył to do końca życia nie obejrzałbym dobranocki. No i na koniec
powiedziała że jestem zboczony: to już mnie trochę ubodło! Jak poszedłem
z reklamacjami do Artura, to on stwierdził że miała rację, przecież
kakao jest mdłe, jest na nim korzuch no i wogóle jest do kitu. Wtedy
sobie uświadomiłem że nie znam nikogo kto lubiłby kakao. No i masz.
Faktycznie jestem zboczony. Słyszałem że to można leczyć, tylko nie wiem
gdzie. Postanowiłem porozmawiać z tatą: w końcu jest lekarzem i
powinien wiedzieć takie rzeczy. Tyle, że jak spytałem go gdzie mogę się
wyleczyć ze zboczenia, to najpierw zrobił oczy wielkie jak cycki cioci
Basi, a potem posadził na stole i zaczął opowiadać jakieś koszmarne
bzdety o pszczółkach i kwiatkach, o tym że jak się ludzie całują to się
kochają i odwrotnie i tym podobne świństwa których aż się słuchać nie
dało. Doszedłem do wniosku że tata jest bardziej zboczony niż ja, a
skoro on się z tego nie leczy, a wręcz przeciwnie, jeszcze leczy innych,
to i ja nie muszę się martwić. Chociaż, jeśli to dziedziczne, a tata o
tym nie wie to może muszę go uświadomić? Nie wiem, muszę to sobie
jeszcze przemyśleć...
Dzień VIII
...jak to na wojence ładnie gdy przedszkolak w dziurę wpadnie. Tak sobie
dziś śpiewałem cały dzień bo dzisiaj bawiliśmy się w wojnę. Zebrała się
cała paczka: ja, młody Gałązka, Grzesiu Klapidupa, Gruby Artur, Letki
Maniek i na dokładkę parę dziewczyn. Podzieliliśmy się sprawiedliwie na
dwie drużyny tzn. chłopaki kontra dziewczyny plus Letki Maniek i
przystąpiliśmy do działań zaczepno obronnych. Naszą kwaterę ulokowaliśmy
w garażu Grubego Artura i na początek się okopaliśmy. Okop nie był
głęboki, ale w kucki można było tam się nieźle bronić. Potem
przygotowaliśmy amunicję: Gruby Artur proponował kamienie, ale doszedłem
do wniosku że konwencje międzynarodowe nie dopuszczają tego typu
amunicji do wojen podwórkowych, więc stanęło na kulkach z błota.
Następnie przygotowaliśmy broń osłonową, czyli wiaderka z suchym piachem
i czekaliśmy na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel jak to nieprzyjaciel
zjawił się niespodzianie i wcale nie w przyjacielskich zamiarach:
mianowicie przyleciał tata Grubego Artura i zaczął wrzeszczeć że mamy
natychmiast zasypać nasz okop, bo on nie będzie mógł wyjechać z garażu.
Nie zdążyliśmy mu wytłumaczyć że wojna wymaga poświęceń bo w biegu
ciężko się mówi i można sobie język przyciąć. Całe szczęście że tata
Artura jest trzy razy grubszy niź Artur, więc nas nie dogonił. Tym razem
okopaliśmy się w piaskownicy. Na atak nieprzyjaciela nie trzeba było
długo czekać, dziewczyny wyskoczyły z wrzaskiem z pobliskich krzaków i
zaczęły nas obrzucać grudkami ziemi. Pierwszy atak odparliśmy bez
problemów, ale okazało się że nasze kulki błota wyschły i ciężko je
rzucać rękami; potrzebowaliśmy jakiejś wyrzutni. Gruby Artur wpadł na
pomysł i za chwilę przybiegł z biustonoszem swojej mamy. W tym momencie
nasze szanse wzrosły niepomiernie, bo mama Artura ma taki kaliber że
można strzelać nawet arbuzami. Oddział Letkiego Mańka doszedł do wniosku
że frontalnym atakiem nic nie wskóra i zaczął uciekać się do podstępów.
Broniliśmy się dzielnie dopóki do naszych okopów nie wpadły skarpetki
taty Letkiego Mańka. Wtedy wysłaliśmy lampamentariusza w osobie Grzesia
Klapidupy żeby podpisać pakt o zakazie używania broni chemicznej. Przy
okazji podpisał też pakt o zakazie używania broni biologicznej
(dziewczyny miały cały słoik mrówek) jak i atomowej (Baśka Smalec
wyciągnęła ze śmietnika pieluchy swojej młodszej siostry). Grzesio
podpisałby pewnie jeszcze parę paktów bo jako jedyny z nas umie coś
napisać, ale niestety wichry dziejowe w osobie mojej mamy zadecydowały
inaczej tzn. zawołały mnie na obiad. Na wojnie to się ma apetyt....
Dzień IX
...kto by pomyślał że w przedszkolu można się dowiedzieć czegoś
ciekawego!?! Dziś nasza pani przyprowadziła jakiegoś pana który zaczął
nam opowiadać o nauce. Wprawdzie dużo nie skorzystałem, ale między
jednym a drugim staniem w kącie usłyszałem że nauka ma męczenników. I to
że oni są bardzo sławni i wszyscy o nich mówią z szacunkiem i za to że
się tak męczą dla tej nauki to potem wszyscy są im wdzięczni. Jak tak
patrzę na swojego brata to on też jest męczennik, bo tak się codziennie
męczy nad lekcjami, ale niedoczekanie jego żebym zaczął o nim mówić z
szacunkiem. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami z tatą, a on mi
wytłumaczył że to nie do końca tak. Męczennik to taki który cierpi za
pokazywanie swojej wiedzy. No to też mam kandydata. Kiedyś Grzesiu
Klapidupa chciał pokazać że już umie pisać, więc napisał mazakiem na
szafie DUPA, męczennikiem okazał się chwilę potem, bo mazak okazał się
niezmywalny. Niestety znowu coś źle zrozumiałem bo mama omal nie padła
na zawał ze śmiechu jak usłyszała że mówię do Grzesia "proszę pana
Klapidupy". Okazało się że męczennikiem można też zostać kiedy poświęca
się swoje zdrowie lub życie dla eksperymentu. No to zaraz przypomniało
mi się jak młody Gałązka poświęcił się dla dla sprawdzenia czy kotu jest
przyjemnie na karuzeli. Jego poświęcenie się polegało na tym, że dostał
od ojca pasem kiedy ten wszedł do kuchni i zobaczył kota w
mikrofalówce. Ale kot był wniebowzięty bo jeszcze przez jakiś czas
miałczał i skakał z radości jak głupi. W każdym razie eksperyment się
powiódł. Tyle że tata mówi że to też nie wystarczyło żeby zostać
męczennikiem. Kurde frans, czy wszystko co ci dorośli robią i mówią musi
być takie skomplikowane. Mam nadzieję nie dorosnę zbyt szybko...
Dzień X
Ale numer! W zyciu nie myślałem że w przedszkolu może być tak ciekawie!
Ale po kolei. Dziś jak tylko mama przyciągnęła mnie do przedszkola, pani
ogłosiła że zabiera nas na wycieczkę. I to żeby było jeszcze straszniej
ta wycieczka miała być na wieś do jakiegoś gospodarstwa, żebyśmy sobie
pooglądali jak wyglądają żywe zwierzęta. To już nie można było iść do
zoo? Tam jest znacznie bezpieczniej bo te zwierzaki stoją w klatkach, a
nie łażą po łące bez żadnego nadzoru. No ale skoro to pani decyzja to
trudno. Wsiedliśmy do pociągu i po godzinie byliśmy na miejscu. No kto
by się spodziewał że ta wieś jest aż tak daleko za miastem. No ale do
rzeczy. My ustawiliśmy się w parach na łące a pani poleciała porozmawiać
z szefem tego całego bałaganu który nazywał się pan Rolnik. Na odchodne
powiedziała że możemy podejść pooglądać sobie krówki. Podeszliśmy, i
zamarliśmy z przerażenia - tam nie było ani jednej krowy, same byki, a
co gorsza prawie każdy z nas miał na sobie coś czerwonego. Szybko
zaczęliśmy zdejmować wszystkie czerwone rzeczy: skarpetki, koszulki i
tak dalej. W końcu co niektórzy nie bardzo już mieli co zdjąć, bo
okazało się że Baśka Smalec wszystko ma czerwone, łącznie z majtkami.
Był jeszcze jeden problem z Grubym Arturem, bo jemu było gorąco, a jak
jest mu gorąco to ma całą czerwoną gębę. Na szczęście Grzesio znalazł
jakiś kubełek który założyliśmy Arturowi na głowę i poczuliśmy się
trochę bezpieczniej. Po chwili wróciła pani i oczywiście zaczęła
wrzeszczeć że mamy się ubierać z powrotem. Po naszych gorących
protestach wyszło na jaw, że nie tylko byki mają rogi, krowy też. Trochę
się uspokoiliśmy, ale dla pewności puściliśmy Kaśkę przodem, a Grubego
Artura nie czyściliśmy zbyt mocno (ten kubełek był po węglu). Mimo
wszystko te krowy tak się dziwnie na nas spod byka patrzyły. Po tej
przygodzie przeszliśmy sobie do mieszkania z krowami które nazywało się
obora. Tam dowiedzieliśmy się mnóstwa pożytecznych rzeczy: po pierwsze,
że krowa nie daje mleka jak się ją pompuje za ogon, po drugie że to co
wtedy ta krowa daje to wcale nie jest mleko, po trzecie, że tego co ta
krowa wtedy daje nie powinno się pić bo się potem strasznie
nieprzyjemnie odbija, i po czwarte że jak już krowa skończy dawać to coś
to trzeba się szybko odsunąć i nie zaglądać pod ogon bo się będzie, jak
Gruby Artur, cały dzień śmierdziało krowią kupą. Przy okazji
dowiedzieliśmy się że świnie jedzą wszystko, łącznie z moim workiem na
kapcie, i że krowy na łące zostawiają miny poślizgowe (Mariolka nawet na
jedną trafiła). Dowiedzielibyśmy się pewnie znacznie więcej, ale
najpierw pani zabroniła nam szukać gdzie w kurze siedzą jajka, a potem
przyleciała pani Rolnikowa i zaczęła krzyczeć że ją w oborze jakieś
demony atakują. Na szczęście nie były to demony, tylko Letki Maniek
wlazł w bańkę po mleku i krzyczał że nie może się wydostać, a że pani
Rolnikowa nie zna tego narzecza to myślała że to diabeł. Trzeba było
zabrać bańkę z Mańkiem do warsztatu mechanicznego, żeby ją porozcinali, a
my wrociliśmy do przedszkola. Jednak na wsi nie jest tak strasznie.
Nikt nie zginął.
Dzień XI
...jak ciężko człowiekowi w wieku przedszkolnym rozwijać swój talent.
Wczoraj naprzykład wymyśliliśmy że założymy zespół. Jeszcze nie bardzo
wiedzieliśmy kto na czym będzie grał, ale to ustali się później.
Największy problem był z nazwą. Za żadne skarby świata nic nie
przychodziło nam do głowy. W końcu Grzesiu Klapidupa stwierdził że
pamiętał jakąś fajną nazwę, ale właśnie uciekła mu z głowy. Domyśliliśmy
się że daleko uciec nie mogła, więc powiesiliśmy Grzesia za nogi na
wieszaku żeby mu wróciła. Niestety natychmiast zalał go taki tłok
uciekniętych wcześniej myśli, że aż poszła mu krew z nosa. Kiedy już
wróciła mu przytomność powiedział że sobie przypomniał: mieliśmy się
nazwać NECROCANIBALISTIC VOMITORIUM *). Nazwa była bardzo fajna, ale
okazało się że Grześ przeczytał ją w jakimś komiksie, i że taki zespół
już był. No to klapa, wymyślamy coś innego. Ja wymyśliłem KARTOFEL BOFEL
ale chłopaki powiedzieli że to głupia nazwa. W końcu pomogła nam
siostra Gałązki: od tej pory naszą oficjalną nazwą było FAT ARTURUM AND
LIGHT MANIECK. Zupełnie nie wiem co to znaczy, bo to po jakiemuś
murzyńsku, ale bardzo fajnie brzmi. Potem zaczęliśmy przydzielać sobie
instrumenty. Gruby Artur wziął perkusję, ja cymbałki, Gałązka gitarę
swojej siostry a Letkiego Mańka daliśmy na wokal, bo jak śpiewał to
brzmiało to mniej więcej tak jak te zagraniczne zespoły. Natychmiast
zaczęliśmy nagrywać kasetę demo i pewnie nasza piosenka pod tytułem
"zjedz swojego jeża" stałaby się przebojem, ale przyleciała sąsiadka i
zaczęła opierniczać mamę że u nas jest taki hałas że jej mąż nie słyszy
własnej wiertarki. No to mama zabrała nam perkusję, magnetofon i jeszcze
nas ochrzaniła za pogięte garnki bo Artur strasznie mocno uderzał.
Ciekaw jestem co powie siostra Gałązki jak zobaczy że została jej tylko
jedna struna w gitarze. I miej tu człowieku talent....
--------------------------------------------------------------------------------
*) komiks nazywał się "Wilq" - polecam
Dzień XII
Ale jaja, niech ja skonam! Gruby Artur się zakochał. I to w kim, w tej
rudej Marioli! Muszę przyznać że na początku to mieliśmy z niego niezłą
nabitkę, ale później zaczęliśmy chłopakowi współczuć, chodził smętny,
nie bawił się, nie mieszał z nami błota, no po prostu cień człowieka
(dosyć duży cień zresztą). W końcu postanowiliśmy chłopakowi pomóc!
Najpierw staraliśmy się go uzdrowić: tłumaczyliśmy jak komu dobremu, że
dziewczyny są głupie, nie umieją się bawić a co gorsza jak się takiej
spodobasz to bedziesz się musiał z nią ożenić i całować, normalnie
ohyda. A do tego jeszcze dziewczyny są takie że chcą mieć dzieci. Ale
Artur powiedział że ożenić się może, całować się nie zamierza, bo to
facet rządzi w domu, a do roli rodzica jest już gotowy. No trudno jego
problem. No to zaczęliśmy myśleć co zrobić żeby Mariola chociaż na niego
popatrzyła. A jak na złość to jej chyba okulary bardzo zmętniały bo
patrzyła i rozmawiała ze wszystkimi, tylko nie z Arturem chociaż to
zawsze jego najbardziej widać. Zamontowaliśmy mu nawet żarówkę na
czapce, ale to nic nie pomogło, Mariola zawsze patrzyła się w inną
stronę. Jak już zawiodły wszystkie sposoby, to poszliśmy po poradę do
starszych. Najpierw siostra młodego Gałązki tłumaczyła nam że jak chce
się poderwać dziewczynę to trzeba być Romanem Tycznym, kupować kwiatki i
chodzić do kina. Do kina to Artur jeszcze by poszedł, ale kupować
kwiatki? Jakby na klombach mało tego sadzili. A już zmiana nazwiska i
imienia zupełnie nie wchodzi w grę. No cóż, tym razem poszliśmy do
dużego Freda żeby nam coś poradził. On powiedział że po primo trza mieć
gadkie, po sekundo fulkasy, a po tercjo to trza sie myć bo jak spod
napleta jedzie to żadna laska pały nie wymlaska. Zupełnie nie
wiedzieliśmy co to znaczy, ale na wszelki wypadek umyliśmy Artura bardzo
dokładnie. Potem mieliśmy problem z gadką, bo Artur jakoś dziwnie się
przy Marioli zapowietrzał, więc wymyśliliśmy że weźmiemy Grzesia,
zapakujemy do torby i to on będzie mówił a Gruby Artur tylko ruszał
ustami, a w tej torbie niby będą te fulkasy. Potem daliśmy mu swoje
kieszonkowe żeby mógł iść do kina i pomogliśmy zanieść torbę z Grzesiem
pod drzwi Marioli. Zadzwoniliśmy i szybko uciekliśmy. Potem się okazało,
że Artur przeżarł całą naszą kasę na lodach i się od tego rozchorował, a
Mariola nie wiedzieć czemu lata teraz cały czas za Grzesiem Klapidupą i
biedny Grzesio boi się wyjść z domu. Ach ta miłość to niebezpieczna
rzecz..."
Tekst pochodzi z portalu WYKOP
Alowi do przedszkola jeszcze kawałek ale zabieramy się do czytania ;)
OdpowiedzUsuńNasz nowy adres : www.rodzina-k.blogspot.com