Click Me

sobota, 27 października 2012

Szkoła Jazdy Subaru - męska rzecz - gościnny post mężastego


Dziś męski punkt widzenia.

Ja tylko dodam, że miałam wątpliwości ale byłam, widziałam i to naprawdę świetny prezent dla każdego, kto lubi jazdę samochodem.




            Na usilne przypomnienia żony w końcu mam chwilę i opiszę mój prezent na trzeci krzyżyk jaki od niej dostałem...

            Przyszedł ten przełomowy dzień wieku „prawie” połowy drogi do emerytury (przynajmniej podówczas) czyli trzydzieste urodziny. Moja połówka wręcza mi prezent w postaci koperty. Dziwna wielkość jak na okazję okrągłych urodzin. Otwieram i widzę kupon na pierwszy stopień szkolenia w Szkole Jazdy Subaru. Zawsze chciałem wziąć udział w czymś takim więc zadowolenie moje było ogromne. Do czasu aż zacząłem czytać o co chodzi w pierwszym stopniu. A tam... Cóż... Poprawna pozycja za kierownicą. Opanowanie auta w czasie jazdy z prędkościami, które należy określić jako miejskie. I takie tam pomniejsze mało istotne rzeczy... Trochę mi witki opadły, bo po reklamach w tv chociażby różnych szkół (głównie skody na wiadomym kanale) spodziewałem się szaleńczych prędkości rajdowymi samochodami i widowiskowych poślizgów na trolejach. Ale prezent to prezent. Więc i tak pojadę.
            Przez pracę czasu mało, więc i szkolenie się odwlekło. W końcu w maju się wybraliśmy. Pierwszy zgrzyt – moja lala (Laguna) zaniemogła tuż przed terminem i warsztat nie zdążył mi jej oddać. Nie było wyjścia i pojechaliśmy meganką mojej rodzicielki. Gabaryt trochę mniejszy, opony trochę gorsze ale cóż... Wszystkim da się jeździć.
Początek na miejscu.
            Wszystko ma się zacząć od krótkiego wykładu z teorii. Organizacja trochę chaotyczna. Do ostatniej chwili nie bardzo wiedzieliśmy która to sala. Kawa w barku w ośrodku to tragedia jakaś... Dostałem late!! !@#$% bo inaczej się tego określić nie da... Pijam tylko mocną czarną i taką zamawiałem. Połówka mało się ze śmiechu nie popłakała jak zobaczyła co dostałem. Ale do rzeczy.
            Początek wykładu teoretycznego był trochę nudnawy. Ot, pozycja za kółkiem, anatomia trakcji i wariantu skrajnego – poślizgu. Każdy, kto ma trochę kilometrów na koncie, lubi trochę agresywniej pojeździć i pograł w jakieś gierki samochodowe o w miarę rzeczywistej fizyce wie co i jak. Była krótka dyskusja jak wyprowadzać auto z nadsterowności i podsterowności. W międzyczasie nieopatrznie się wtrąciłem w trakcie omawiania technik opanowywania podsterowności. Zaowocowało to przykuciem uwagi instruktorów w czasie praktycznego treningu do zielonej meganki... Ale o tym później. Czym się naraziłem? Stwierdzeniem, że wpadając 90km/h w rondo i czując, że przód nie skręca można (prócz zdjęcia nogi z gazu co dociąży już trochę koła sterujące) kopnąć krótko i lekko w hamulce. Mina instruktora już po początku mojej wypowiedzi była wiadoma - „trafił się nam wariat i cfaniak jakiś”.
            Na koniec instruktor z uśmiechem na twarzy poinformował nas, że za każdy poślizg na drodze odpowiada prędkość i nic więcej. Powiedział także że udowodnią nam w części praktycznej, że przy prędkości 50-60km/h na suchej nawierzchni da się stracić panowanie nad autem. Trochę mnie to zdziwiło, bo jak wielu kierowców przekonany byłem, że to prawie niemożliwe już przy minimalnym doświadczeniu... Oj, myliłem się.

            No to jesteśmy na torze.



 Każdy dostał krótkofalówkę. Z instruktorami obowiązkowo na „ty” bo tak łatwiej. Wywołanie kierowcy za pomocą marki i koloru auta. A auta różne. Na takie szkolenia przyjeżdżają i nic nie umiejące dziewczęta z krótkim stażem uprawnień jak i panowie w średnim wieku siedzący w nowym audi a5. Informacja najistotniejsza – mamy bezwzględnie przestrzegać tego co instruktor mówi. Niesubordynacja na torze jest zagrożeniem dla nas i innych uczestników szkolenia i karana jest bezwzględnym usunięciem ze szkolenia.
            Początek szkolenia. Slalom. Banalne... I owszem. Do 50km/h. Potem pachołki zmniejszyły odległość. Już trudniej. Ale nie to było niespodzianką. Kolejny już przejazd. Uczymy się panować nad kierownicą. W radiu słyszę „meganka jedziesz”. No to jadę. Rozpędzam się do prędkości zadanej. Jeden pachołek, drugi, trzeci... Instruktor stoi przy piątym. Minąłem czwarty i... Piąty został kopnięty około 1,5 metra od pierwotnej lokalizacji!! Innym wykopywali z pół metra tylko. To właśnie było to zwrócenie uwagi na mnie po mojej niefortunnej wypowiedzi na teorii. ;) Mało rąk nie połamałem zacieśniając skręt. Ominąłem i dokończyłem slalom. W międzyczasie w radiu usłyszałem „nie krzyżuj rąk na kierownicy”... Nawet mnie nie pochwalili za reakcje :( 


Ale już się ciekawiej zaczęło robić. Kolejne przejazdy około 60km/h bez niespodzianek z wykopywaniem pachołków. Nie trzeba było. Poniosła mnie fantazja. Pojechałem 60 to spróbuję koło 70. Wystarczył jeden błąd i auto zaczęło lecieć bokiem. W radiu - „uspokój samochód”. To było na suchym. 


Na mokrym (na koniec praktycznego powtarzaliśmy slalom ale już deszcz padał) gościa wykręciło bączkiem i chyba się na tyle wystraszył, że paręnaście minut nie wracał na trening.
            Hamowania awaryjnego nie będę opisywał. Krótko tylko – hamowanie z prędkości 50km/h z ominięciem przeszkody. Nauczyłem się jak się hamuje bo okazało się, że mając na koncie blisko 300tys km z różnymi sytuacjami na drodze nie wiedziałem tego do końca... A samochód da się zatrzymać naprawdę szybko.
            A teraz najlepsze na  koniec. Trening z zakrętem i ominięciem przeszkody za zakrętem z hamowaniem. Niby nic. 50km/h... Ale łuk miał specjalny profil. Początek delikatny, potem zacieśnienie w dół i w siodle przeszkoda na moim pasie. Czułem, że auto trochę leci wszystkimi czterema kołami, ale dawałem radę. Wspomnianą wcześniej dziewczynę z niedługim stażem prawie z toru wywaliło (a tor szeeeroki). Gościa laguną okręciło dwa razy. Wszystko na suchym torze przy prędkości miejskiej! Da się? Ano, da się... Wystarczy mały błąd już w czasie najazdu na łuk. Potem to już nie do naprawienia. Można tylko opanować (albo nie ;)) poślizg w jaki się wpada.
            Po drodze jeszcze omijanie przeszkody na macie poślizgowej. Ale jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia... (tu się wtrącam ja Karla : na mnie zrobiło wrażenie! Strumienie wody uderzające w szyby i majtanie na boki w samochodzie ;-) )


            W międzyczasie jeden z instruktorów bawił się beją w driftera... Piękny widok :D A pod koniec mieliśmy okazję zobaczyć jak wygląda drugi stopień szkolenia... Aż ślinka mi pociekła. Na drugim stopniu nie jeździ się już swoim autem. Dostaje się skodę fabię zbliżoną już do super 1600 i trenuje się między innymi poślizgi „autostradowe” czyli prędkość jakieś 100-120km/h!! :D To już będzie zabawa!! Bo ja się na to piszę jak tylko będę znowu miał czas. :D Pisk dartej gumy spowodował, że stałem się głodny ;)

            Całe szkolenie? Na papierze to nuda. Wszystko co wiem. W praktyce? Okazało się, że wiem bardzo mało. Opanowanie poślizgów nie jest trudne. Trzeba być opanowanym. Wyczuć co się dzieje z autem. Pozwolić mu się ślizgać. Auta nie wyprowadza się ze ślizgu, pozwala mu się z niego wyjść. To świetna zabawa. Nieduże (stosunkowo) prędkości wcale jej nie umniejszają. Po tym szkoleniu nabiera się pewności siebie, ale i dystansu. Dowiedziałem się, że poślizg nie jest końcem świata, ale też, że mogę w niego wpaść zupełnie przypadkiem. Przez nieuwagę, jeden błąd... Już wiem jak sobie z tym radzić. Zbieranie zakrętów, hamowanie... Wszystko przeszło do wyższego wymiaru. Nawet ustawienie oparcia fotela. Warto, oj warto przejść takie szkolenie. Uważam, że powinno być obowiązkowym elementem szkolenia na prawo jazdy. Mielibyśmy dużo bezpieczniejszych kierowców.

Jak wygląda szkolenie ?? Mały klip autorstwa SJS  




            A teraz zawartość garaży SJS... 


Gallardo, Mustang, Proshe, Lancer Evo... A nas po torze w czasie treningu prowadziło nędzne subaru impreza model chyba 2010 ;) I wszystko to można wynająć do jazdy z instruktorem. Dorastam do tego, ale najpierw całe szkolenie. Lancer Evo będzie jego ukoronowaniem... :)


Obejrzyjcie ten klip :-) ojjj czuć tą moc!


Pisał: mamutek

24 komentarze:

  1. Wspaniałe takie przeżycie, ale coś odczuwam tu lekką dyskryminację kobiet ;p Nieładnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehehe no cóż rzeczywiście na szkoleniu były tylko dwie Panie. Jedna Panie świeżynka i ja jako osoba towarzysząca :-) Ale sama dużo wyniosłam z tego szkolenia :-))) naprawdę świetnie przekazują wiedzę!!

      Usuń
    2. Żadna dyskryminacja. Pani w czarnym peugeocie miała krótko prawo jazdy, w związku z czym jej umiejętności były adekwatne do tegoż okresu. Przyjechała się uczyć :) ale jej brak obycia było widać od razu...

      Usuń
    3. btw... pan w pięknym nowym audi a5 nie wykazywał się żadnymi umiejętnościami godnymi kierowcy ze stażem i to w aucie, gdzie elektronika czuwa... pomimo systemów komputerowych rzucało nim chwilami jak pijanym zającem po polu :)

      Usuń
    4. Więc płeć nie ma to wpływu ;)

      Usuń
  2. Sama bym się wybrała na takie szkolenie. Pewnie okazałoby się, że wiem dużo mniej niż myślałam, że wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dokładnie tego byś się dowiedziała. Ja mam na koncie ponad 300tys km po drogach nie tylko polskich i się okazało, że moja wiedza (poniekąd przecież powinna być wiedzą podstawową kierowcy) jest niewystarczająca...

      Usuń
  3. Mężu swojej żony!! Kochaj ją i szanuj, bo jest najwspanialsza pod słońcem!! Sama bym się chętnie z nią ożeniła, jakby miała mi takie wypasione prezenty kupować :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no ładnie .... żebym to punktowała dawaniem prezentów heheh :-)))

      Usuń
    2. No przecież kocham i szanuję (a jak ona twierdzi inaczej to na pewno kłamie :D). Póki co (na szczęście) wielożeństwo jest niedozwolone... A Kanka raczej ze mnie nie zrezygnuje... Umiem bezbłędnie podłączyć zmywarkę i zmienić jej koła w samochodzie na zimowe! Przebij to :D

      Usuń
    3. Mój bohater ;-) jutro będę jechała na bezpiecznych oponkach do miasta co nie zmienia faktu, że już się boję .....

      Usuń
    4. Echhh no widzę, że nie mam szans :( próbowałam coś wymyślić, ale przy kołach wypadało blado ;)

      Usuń
    5. a widzisz... bo to wymaga tajemnej wiedzy gdzie podnośnik podstawić ;) kobiety tego nie rozgryzą :D O!

      Usuń
  4. no takim mustangiem to i ja by pojeździła :) fajny pomysł na prezent, może podkradnę i też sprezentuję coś takiego mojemu mężulkowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niezła zabawa a i coś edukacyjnego ;-) można się podszkolić więc warto :-)
      sama lubię praktyczne prezenty ;-)

      Usuń
    2. Mustang mustangiem... Mnie Lancer Evo kręci :) ale założyłem sobie, że dopiero po całym kursie. Muszę coś umieć, żeby tym pojeździć. A drugi stopień myślę może na wiosnę sobie zrobić...

      Usuń
  5. Czad, czad, czad. Zazdraszczam emocji, zabawy no i nauki bo nie wiadomo kiedy nam się mogą przydać takie treningi - oby nigdy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szukam właśnie informacji odnośnie takiego prezentu i ta relacja przekonała mnie do zakupu. Znalazłam podobny prezent we Wrocławiu: http://prezentmarzen.com/jazda-subaru-impreza-we-wroclawiu/ Ciekawi mnie czy tam to też wszystko jest tak fajnie zorganizowane... Opinie niby dobre :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego nie wiem :-) ale skoro opinie są dobre to można zaryzykować :-) bo taki prezent to naprawdę fajna sprawa :-)

      Usuń
  7. Polecam szkołę jazdy www.albar.krakow.pl - świetne ceny i instruktorzy!

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo polecam szkołę jazdy www.albar.krakow.pl - dzięki nim moje dzieci szybko zdały egzamin na prawo jazdy.

    OdpowiedzUsuń